Tuż przed Świętami Bożego Narodzenia wiele miejscowości w Japonii zostało odciętych od świata. Tysiące samochodów, na kilkadziesiąt godzin, utknęło w gigantycznych korkach na drogach i autostradach. A wszystko to za sprawą ponad 2 metrowych opadów śniegu, które spadły tam w niewiele ponad dobę. Kilkumetrowe zaspy śnieżne utrudniały mieszkańcom wyjście z domów czy wejście do sklepów. Ponad 10 000 domów na północy kraju pozostawało bez prądu. Najstarsi mieszkańcy wysp japońskich nie przypominają sobie, aby w przeszłości kiedykolwiek podobne zjawiska o takiej sile miały miejsce.
Akcja ratunkowa
W tej dramatycznej sytuacji, na pomoc ofiarom śnieżnej katastrofy naturalnej, skierowano wojsko. Ich wsparcie było konieczne do udrożnienia szlaków komunikacyjnych i lotnisk. Ale także mieszkańcy oczekiwali ich pomocy w odśnieżaniu dachów budynków. Bo choć robili to sami po kilka razy dziennie, to byli już tym bardzo zmęczeni, a śniegu ciągle przybywało. Śnieg jest bardzo ciężki, dlatego pozostawienie go na dachach budynków może doprowadzić do ich zawalania, co rodzi ryzyko katastrofy budowlanej.
Ratownicy skierowani do pomocy na autostradach ludziom uwięzionym w samochodach rozdawali koce, ciepłą żywność i napoje. Rozstawiono przenośne toalety, dowożono paliwo. Skala koniecznej pomocy była ogromna, ponieważ tylko na jednej z głównych japońskich dróg, biegnącej z Tokio na północ kraju, utknęło ponad 2 tysiące samochodów, a w nich tysiące osób. Uwięzione pojazdy sukcesywnie odkopywano. Ratownicy w miarę możliwości korzystali z ciężkiego sprzętu, ale głównie z pracy fizycznej rąk ludzkich do odkopywania pojazdów, jeden po drugim. W ciągu doby byli oni w stanie uwolnić zaledwie kilkaset aut.
Podobne zastępy ratownicze skierowano na inne drogi, także dostarczając kierowcom i pasażerom ciepłych posiłków, napojów, paliwa i kocy. Wszystkie działania były sprawnie koordynowane przez urzędnika ds. zarządzania katastrofą. Dowodził on pracami policji, wojska i operatora dróg i autostrad.
Całość zadań ratowniczych była prowadzona w czasie trwającej w Japonii trzeciej fali zachorowań na COVID-19, co dodatkowo wymagało zachowania szczególnej ostrożności.
Efekt jeziora
Tak ogromne śnieżyce powstały na skutek gwałtowanego parowania bardzo ciepłego Morza Japońskiego, do czego przyczyniło się lodowate powietrze znad Syberii. Unosząca się para wodna zasiliła chmury, w których następowała przemiana dużych ilości skraplającej się pary wodnej w kryształki lodu. Kryształki lodu zamieniły się w płatki śniegu, a te, niesione wiatrem, w gigantycznej ilości zaczęły opadać na ziemię, docierając na ląd.
Zjawisko takie nazywane jest „efektem jeziora” i występuje nad wszystkimi większymi zbiornikami wodnymi w strefie występowania temperatur ujemnych. Najbardziej spektakularnie zjawisko to występuje nad amerykańskimi Wielkimi Jeziorami, gdzie w bardzo krótkim czasie potrafią spaść nawet 2 metry śniegu, doprowadzając do klęski żywiołowej. W Polsce zjawisko to obserwujemy w podobnych warunkach na wybrzeżu Bałtyku oraz na Warmii i Mazurach.
Za chwilę zaczyna się styczeń, w Polsce jest to najzimniejszy i najbardziej śnieżny miesiąc w roku. I choć za sprawą postępujących zmian klimatycznych ostatnie lata popsuły te statystyki, to szczerze ufam, że w tym roku nam szczodrze przymrozi i przysypie. Dzięki temu wiosną pojawią się roztopy i nawodnią ziemię dając kres suszy. A latem nie będzie tyle komarów, much i innych robaczków uprzykrzających nam życie.
Wiecie, że pasjami, od prawie dwudziestu lat, kocham Norwegię. W tym mroźnym i wietrznym kraju mieszkańcy mają takie powiedzenie: nie ma złej pogody, tylko ty możesz być nieodpowiednio ubrany. Dlatego, jeśli w naszym kraju zagości prawdziwa zima, to proszę – nie narzekajcie, tylko cieszcie się!
Ubierajcie się ciepło, hartujcie ciało i ducha i dbajcie o siebie!