1 stycznia w płomieniach i kłębach dymu – tak nowy 2022 rok zaczęła Ewa z naszej Fundacji. Do dziś o pożarach domów i gaśnicach domowych mówiliśmy Wam czysto teoretycznie, prewencyjnie, w oparciu o cudze doświadczenia. Niespodziewanie przyszedł dzień próby dla jednej nas. Los nam powiedział: SPRAWDZAM.
Tutaj jest relacja Ewy, specjalnie dla Was, może kogoś z Was poruszy i po prostu przygotuje się na pożar w domu?
„Pierwszy dzień nowego roku kończył się dla mnie w płomieniach i kłębach dymu. Tak kochani – takie niezapomniane chwile zdarzają się naprawdę, nas wcale nie omijają. Przeżyłam dawkę grozy, a wrażenia pozostaną w pamięci na zawsze.
Sylwestrowa domówka
Kameralny Sylwester, zaplanowaliśmy ze znajomymi na 2 dni – od niedawna dzieli nas odległość 85 km, chcieliśmy trochę pobyć ze sobą. Sylwestrowa, kameralna domówka u znajomych – były 4 dorosłe osoby i 12-letnie dziecko gospodarzy. To był dla nich szczególny i bardzo radosny Sylwester – pierwszy w nowo kupionym, wymarzonym domku na wsi, do którego przeprowadzili się wiosną 2021 roku. Było bardzo miło, radośnie i tak po ludzku zwyczajnie … do pewnego czasu.
Zbawienny nałóg
Był 1 stycznia 2022 roku, godzina 23:30. Wszyscy byliśmy przygotowani do snu, właśnie mówiliśmy sobie dobranoc i rozchodziliśmy się do pokoi. No, ale koleżanka z którą się gościłyśmy ma niezdrowy nałóg, a mianowicie lubi sobie zapalić papieroska na świeżym powietrzu. W tym przypadku jej nałóg uratował wszystkim życie, a dom przed całkowitym spłonięciem.
Pali się!
Koleżanka poszła do przedpokoju założyć kurtkę i buty, ale nie zdążyła tego zrobić. Szczęście w nieszczęściu, że w tym domu kotłownia usytuowana jest na końcu korytarza vis a vis głównych drzwi wejściowych. W kotłowni jest porządny piec węglowy. Dobrze, że drzwi do kotłowni nie są pełne i posiadają kolorową szybkę. Nagle usłyszeliśmy krzyk: „chodźcie tu szybko, kotłownia się paaallliiii!!!”.
Płomienie i kłęby dymu
Gospodarze nie mieli w domu żadnej gaśnicy, nawet podręcznej gaśnicy domowej. Więc zaczęło się bieganie z miskami i wiaderkami z wodą. W międzyczasie wezwaliśmy pomoc dzwoniąc na nr 112. Ogień był ogromny i zajął prawie całe pomieszczenie. Pojawiły się kłęby czarnego, duszącego dymu rozchodzącego się po wszystkich pomieszczeniach. Na miarę własnych sił opanowaliśmy sytuację, pośpiesznie się ubraliśmy i opuściliśmy budynek – przyjechali strażacy.
Profesjonalna akcja ratownicza
Przyjechały 3 duże wozy straży pożarnej i jeden średni. I tutaj należy się ogromna pochwała i szacunek dla pełnej profesjonalizmu akcji ratowniczej. Strażacy przyjechali bardzo szybko. Pierwsze co zrobili, to szybki wywiad co i gdzie się paliło, a także odłączyli prąd doprowadzony na budynku. Część załogi zajęła się oceną sytuacji, część rozwijaniem węża z wodą i gaszeniem pożaru. W tym samym czasie podszedł do naszej 5-osobowej grupy strażak upewniając się czy, aby ktoś w domu jeszcze nie został. Następnie z pełną empatią spytał każdego z osobna o stan zdrowia i samopoczucie. Dziecku poświęcił szczególną swą troskę i po rozmowie, na dodatkowe uspokojenie obdarował Misiem Ratownikiem. Po pewnym czasie ponownie podeszła do nas tym razem pani strażak pytając czy nikt nie ma zawrotów głowy i czy wszystko z nami jest w porządku. Powiadomiła, że gdyby komuś się pogorszyło to natychmiast trzeba im zgłosić. Jak się potem okazało, strażacy mieli również co robić na strychu budynku. A nam nawet to do głowy nie przyszło, że pożar tak bardzo się rozprzestrzenił. Tego, że pali się strych nie było widać z naszej perspektywy. Strażacy ugasili cały pożar, akcja gaśnicza dobiegała końca. Sprawdzali i upewniali się jeszcze czy już jest bezpiecznie.
Straty, stres, pogorzelisko
Gdy u nas było już bezpiecznie, strażacy dostali wezwanie na kolejną akcję i odjechali, ale nie wszyscy. Jeden wóz z załogą jeszcze jakiś czas z nami pozostali, dla naszego bezpieczeństwa. W końcu mogliśmy wejść do domu, a tam totalne pogorzelisko i smród spalenizny. Na własnej skórze doświadczyłam, że naprawdę ogień się bardzo szybko rozprzestrzenia, gdzie chce i jak chce. Do tego ten gryzący w oczy dym, brak powietrza, co raz słabsza widoczność. Dziś jedno wiem na pewno – straty i stres byłyby dużo mniejsze, gdybyśmy, zamiast biegać z wiaderkami i miskami z wodą, mogli od razu użyć specjalistycznego sprzętu gaśniczego, przygotowanego na takie okoliczności.”
Epilog
Znajomi Ewy nie tylko nie mieli gaśnic domowych, ale potem się okazało, że ich piękny, wymarzony domek na wsi nie był w ogóle ubezpieczony. Dacie wiarę?
My Wam rekomendujemy zakup za „stówkę” gaśnicy domowej i ubezpieczenie domu przynajmniej od powodzi i pożaru. Zestawcie sobie te koszty z kosztami wyszorowania domu, wywozu spalonych rzeczy, malowania, naprawy konstrukcji domu, zakupu nowych sprzętów, finansowanymi z własnej kieszeni. I co jest ekonomicznie uzasadnione?