Ponad 6 mln strat, uszkodzonych 522 budynków tylko w Gminie Września i Powiecie Wrzesińskim. To skutki ogromnej nawałnicy, która przetoczyła się przez Wielkopolskę i Pomorze późnym wieczorem 11 sierpnia 2017 roku. Z niszczycielska siłą, w zaledwie kilkanaście minut zmieniła całkowicie krajobraz. Bez prądu było kilkadziesiąt tysięcy ludzi na terenie powiatów wrzesińskiego, ale także gnieźnieńskiego, słupeckiego i średzkiego i w prawdopodobnie w całej Wielkopolsce.
Prądu nie było też w większej części Gniezna. We Wrześni wiele ulic było nieprzejezdnych W Skorzęcinie przewróciła się łódź z sześcioma osobami. W Białężycach trąba powietrzna porwała część pokryć dachowych. Zapalił się las w miejscowości Kędzierzyn.
To, że w obliczu tak wielkiej nawałnicy nikt nie zginął, można rozważać tylko w kategoriach cudu. Niestety syreny alarmowe nie podały ostrzeżenia dla ludności cywilnej. Mieszkańcy Wrześni i innych rejonów dotkniętych nawałnicą nigdy nie byli szkoleni w tym, jak należy się zachować w sytuacji takiej katastrofy naturalnej. Nikt nie organizował kursów z przygotowań na zagrożenia.
Nam udało się całkiem niedawno uzyskać relację naocznego świadka tamtych wydarzeń. Wynika z niej, że ludzie działali bez planu, chaotycznie i intuicyjnie, z narażeniem zdrowia i życia. Anna D. wspomina:
„Popołudniu byłam umówiona do fryzjera. Mąż odebrał mnie z salonu i poinformował, że słyszał, że zapowiadają burze. Z uwagi na to, że uznaliśmy, że na razie nie zapowiada się nic nadzwyczajnego. Postanowiliśmy pojechać na wcześniej zaplanowane zakupy do jednego z marketów. Pod koniec robienia zakupów, będąc jeszcze na sali sprzedaży, słyszeliśmy, że zaczął padać bardzo silny deszcz. Dach był blaszany więc dawał duży pogłos. W niektórych miejscach pojawiła się woda. Zaraz potem zaczęło gasnąć światło. Z różnych stron dobiegał płacz dzieci, które były przerażone całą sytuacją. Udało nam się zapłacić za zakupy. Po odejściu od kasy ukazał nam się widok zespołu pracowników i klientów, którzy trzymali drzwi, by nie wyrwał ich podmuch wiatru. Było to również miejsce obserwacji co dzieje się na parkingu. Było ciemno, silny wiatr unosił gałęzie, śmiecie, blachę i wszystko inne co napotkał na swojej drodze. Światło migotało. Dzieci cały czas płakały w ramionach rodziców. Komu się udało, dzwonił do bliskich i ostrzegał. Otrzymując też przerażające informacje, co wydarzyło się w innych miejscowościach. Wszyscy byliśmy nieprzygotowani na taką sytuację. Właściwie nie wiedzieliśmy, czy lepiej biec do auta i próbować dostać się do domu, czy jednak zostać w sklepie. Jednak po dłuższej obserwacji parkingu i zobaczeniu jak drzewo przewróciło się na auto zaparkowane niedaleko naszego, podjęliśmy ryzyko powrotu do domu. Dobiegliśmy do auta i kierowaliśmy się na nasze osiedle. Deszcz padał, studzienki nie nadążały przyjmować wody wobec tego w moim odczuciu jechaliśmy rzeczką. Włączyliśmy radio, gdzie nawoływano do znalezienia bezpiecznego schronienia. Droga do domu była długa, ponieważ ulice były pozamykane przez przewalone drzewa i gałęzie. Pod blokiem okazało się, że brama nie działa i mąż biegł na około, by otworzyć bramę ręcznie od środka. Po przyjściu do domu niestety zastaliśmy zalane podłogi i ściany. Jak tylko przestało wiać i lać z całej okolicy było słuchać dźwięk pił tnących gałęzie.”
Zdaniem analityków z firmy Deloitte nadszedł czas, aby w Polsce przejść od polityki odbudowy po katastrofach do polityki prewencji – edukacji i informacji ludności. Nasze kursy i szkolenia wpisują się w to nowe spojrzenie na co raz liczniejsze i poważniejsze w skutkach katastrofy naturalne.